niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 25

"Podziwiać należy wielkie czyny,
 a nie wielkie słowa".

-Ooo... Maluszek myślał, że jej powiem- gadał jak do małego dziecka. Dostał oczywiście za to "cios" w ramię- Uważaj bo umrę zabijako- nabijał się ze mnie. Próbowałam pozostać poważna, ale jak w większości przypadków to bywa- nie udało się. Ciekawe dokąd jedziemy...
Po kilku minutach zatrzymaliśmy się przy jakimś lesie. Marc wysiadł z samochodu. Zrobiłam to samo i rzuciłam mu pytające spojrzenie.
-Ty, ja, las zaczynam się ciebie bać Marcuś- powiedziałam rozbawiona. Ktoś mógłby pomyśleć, że jestem głupia, że nie powinnam się śmiać, a być potwornie przerażona. Jednak nie byłam. Nie wiem jak to wytłumaczyć bo nigdy tego nie doświadczyłam, ale... Ale przy Marcu czuję się bezpiecznie... To dziwne uczucie... Jakby nic nie mogło mi się stać. Po prostu wiem, że mogę na niego liczyć w każdej chwili.
-Tak zaraz cię zgwałcę tutaj maluchu- odpowiedział również rozbawiony. Podszedł do mnie i chwycił za dłoń. Szybkim i zwinnym ruchem pociągnął mnie za sobą- Chciałem ci coś pokazać- wyjaśnił. Dorównałam mu kroku i wtedy puścił moją rękę.
-Co takiego?- zapytałam zaciekawiona.
-Coś wartego uwagi- odpowiedział tajemniczo. Znaleźliśmy się na jakieś polanie. Muszę przyznać, że było tu pięknie. Wokół rosły wysokie drzewa oraz krzewy z owocami. Słońce oświetlało "pustkę" miedzy drzewami. Trawa wydawała się tu bardziej zielona i bardziej soczysta, niż gdziekolwiek indziej.
-Jak tu ładnie- powiedziałam zachwycona.
-To jeszcze nic malutka- stwierdził z dużym uśmiechem na ustach- Patrz tam! Szybko!- zawołał. Chwycił mnie za ramię, aby mnie odwrócić, a drugą ręką wskazał na krzak. Stała tam malutka wiewiórka z czymś w łapkach i gryzła to coś. Wniebowzięta wyjęłam migiem telefon i zrobiłam jej zdjęcie. Po chwili jednak zwierzątko uciekło.
-Skąd ty znasz takie miejsca?- zapytałam zdumiona. Nie podejrzewałabym go o takie coś. Jednak bardzo mi się to podobało.
-Chodź dalej- rozkazał uśmiechając się. Zrobiłam to co kazał- Często tu przychodziliśmy z Sergim na wagary, pomyśleć, pogadać, odpocząć- wyjaśnił.
-Który z was znalazł tą miejscówkę?- spytałam jak zwykle ciekawa.
-Byliśmy na wagarach. Mieliśmy wtedy 15 lat. Postanowiliśmy się przejść po lesie i jakoś tu dotarliśmy- opowiedział mi trochę. Znaleźliśmy się obok jakiegoś strumyczka i małego mostku. Wyglądało to nieziemsko. Czułam się jakbym była w innym świecie- Potem okazało się, że znaleźliśmy tamtego dnia miejsce z legend. Mama Sergiego usłyszała kiedyś o pewnej parze, która kochała się na zabój. Ona mieszkała w Hiszpanii, on we Francji. Poznali się przez internet. Aby się spotkać musieli pokonać wiele kilometrów. Ustalili więc, że będą się spotykać równo w połowie drogi. Nikt nie wiedział, gdzie to dokładnie było. Wiedziano tyle, że tu gdzieś w Walencji przy jakimś strumieniu. Na mostku mięli napisać
"Issabelle i Jean ❤ Miłość, która zaczęła się w połowie drogi, nie tylko do dorosłości". Chodź tu teraz i zobacz- weszłam za nim do wody, która była bardzo zimna, ale przyjemna. Weszliśmy pod most, a tam przeczytałam ten sam napis, o którym mówił Marc. Nigdy nie wierzyłam w takie opowieści. Jednak dzisiaj przekonałam się, że niektóre z nich są prawdziwe. Ta para musiała się naprawdę kochać. To takie romantyczne. Chciałabym kiedyś przeżyć coś takiego.
-A gdzie ten bad boy?- zapytałam go z uśmieszkiem na ustach. Zgrywa takiego twardego, ale dobrze wiem, że jemu też się to miejsce niezmiernie podoba. 
-Nadal tu jestem i nadal zły- odpowiedział z cwaniackim uśmiechem.
-Na razie widzę tu grzecznego chłopca, któremu podoba się to miejsce- stwierdziłam pewna siebie. Chciałam, aby przyznał w końcu, że udaje tego złego. W rzeczywistości jest miłym, wrażliwym, utalentowanym, upartym, przyjacielskim, kochanym i lojalnym chłopakiem, który został skrzywdzony. Mimo jego wybuchów złości, temperamentu, skłonności do obrażania się, zawziętości, ciągłego zakładania maski czy nieufności jest wspaniałym facetem. Podziwiam go za wszystko, co robi. Podniósł się, gdy był na samym dnie. Jest zawsze gdy go potrzebuję. Jest niesamowitym piłkarzem, ale i człowiekiem. Bo mówcie, co chcecie, ale piłkarz to nie tylko zawód. To osobowość, to człowiek.
-Gdybyś wiedziała jakim bad boyem byłem jak Sergi przyprowadził tu jakiegoś pustaka- stwierdził z nutką irytacji, ale także z pewnym rozbawieniem.
-A co ty bratu dziewczyn zabraniasz tu przyprowadzać- powiedziałam ze śmiechem.
-Dziewczynę tak, a nie jakieś pustaki. Gdyby przyprowadził tu Coral to w sumie nie miałbym nic przeciwko, ale od tamtego zdarzenia już nie przyprowadził tutaj ani jednej laski- ostatnie słowa mówił wręcz z dumą. Z kim ja żyję? Usiedliśmy sobie przy wodzie, tak aby moczyć w niej nogi. 
-A ty nie przyprowadziłeś tu nigdy nikogo?- spytałam trochę przestraszona, że będę pierwsza. Nie wiem czemu się bałam. 
-A co chciałabyś być pierwsza?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Szczerze powiedziawszy to mnie zamurowało. Nie znałam odpowiedzi. Chciałam? A może jednak nie? Wzruszyłam tylko ramionami- Sergi urwałby mi łeb, gdybym ci tego nie pokazał. Będzie się pewnie cieszył bo jesteś pierwszą osobą, którą tutaj przyprowadziłem- oznajmił, a na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Poczułam takie ciepło w środku... No i trochę się chyba zarumieniłam. Proszę, niech on tego nie zauważy. Zakryłam twarz we włosach.
-Maluszek się zawstydził- powiedział, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Chwycił mnie w talii tak, że położyłam się na jego kolanach, a twarz miałam zwróconą ku niemu- Powiem ci, że nawet, nawet ci w tych rumieńcach- nabijał się dalej, a po chwili zaczął mnie łaskotać. Śmiałam się tak głośno, że musiały mnie chyba słyszeć w samej Barcelonie. W końcu się uspokoiliśmy i postanowiliśmy, że poczekamy, aż wyschną nam nogi. Położyliśmy się na trawie i odpoczywaliśmy.
-Dziękuję, miałaś rację- powiedział nagle Marc. Spojrzałam na niego zdziwiona- Miałaś rację, że chciałem zobaczyć, spotkać się, odwiedzić... Nie wiem jak to nazwać... Chciałem pojechać do rodziców. Dziękuję, że byłaś wtedy przy mnie. Przepraszam. Wcale nie myślałem tak jak powiedziałem, że byłaś upierdliwa- wyznał, a mnie to zszokowało. Niech mi teraz ktoś powie, że on nie jest kochany. Nadal patrzyłam mu w oczy i delikatnie się uśmiechałam.
-Myślałeś, że jestem o to zła?- zapytałam.
-Nie tyle, co zła, ale mogło ci to sprawić przykrość, a tego nie chciałem- wyjaśnił, a ja pocałowałam go w policzek. Tym razem to on miał oczy jak pięć złoty i ewidentnie mnie nie rozumiał. 
-Wiedziałam, że tylko tak mówisz i było to nawet śmieszne. Dobrze wiem, że byś mnie nie skrzywdził- powiedziałam rozanielona.
-Skrzywdzić cię skrzywdziłem i pewnie jeszcze to zrobię, ale nigdy tego nie chciałem, nie chcę i nie będę chciał- zapewnił. 
-Wiem, dlatego też ci ufam- oznajmiłam spokojnie. Przytuliłam go, a on mnie mocniej objął. 
-Też ci ufam- usłyszałam po chwili.
-Mam nadzieję- powiedziałam ze śmiechem.
-Wątpiłaś kiedyś we mnie?- zapytał niczym Sherlock Holmes. 
-W ciebie? Nigdy- odpowiedziałam. 
-Gdyby działo się coś złego to byś mi powiedziała prawda?- spytał.
-Jasne, że tak- nawet nie myślałam nad tym co mówię. Odpowiedź była oczywista. Nie musiałam się nad tym zastanawiać.
-Obiecujesz?- dopytywał.
-Obiecuję- dałam mu moje słowo- Ale to działa w dwie strony. Obiecujesz to samo?- dodałam.
-Obiecuję malutka- po tych słowach pocałował mnie w głowę. Poleżeliśmy jeszcze kilkanaście minut i rozkoszowaliśmy się swoim towarzystwem oraz wszystkim wokół nas. W pewnym momencie postanowiliśmy się już zbierać, ponieważ zaczynało robić się ciemno. Marc spojrzał na zegarek w telefonie i wtedy okazało się, że jest już 22. Mój niestety się rozładował. Spędziliśmy tu tyle godzin. To było aż niewiarygodne. Poszliśmy w stronę samochodu. Ruszyliśmy w stronę domu cioci Manueli.
-Dziękuję za ten dzień- odezwałam się. On uśmiechnął się szeroko.
-Nie ma za co malutka. Ja tobie też dziękuję- powiedział i pogładził mnie po włosach. Zaczął dzwonić mu telefon.
-Odbierzesz?- zapytał i próbował wyciągnąć komórkę z kieszeni spodni. Jednak nie zbyt sobie z tym radził. Popatrzył na mnie błagalnie, a ja przewróciłam oczami i wyjęłam mu ten telefon, po czym nie patrząc kto dzwoni,odebrałam.
-Marc, nareszcie! Gdzie ty jesteś? I gdzie jest Vic? Czyś ty zgłupiał kompletnie? Jesteście razem? Czemu ona nie odbiera? Jest już ciemno, późno, a ona nie zna miasta- mówiła zdenerwowana.
-Ciociu spokojnie,jestem z Marciem. Rozładował mi się telefon, dlatego nie odbierałam, ale już jedziemy do domu- zakomunikowałam. Słyszałam jak kobieta głośno wypuszcza powietrze z ust.
-Całe szczęście. Denerwowałam się, ale z Marciem nic ci nie będzie. Jedźcie ostrożnie. Jesteście głodni?- dopytywała. Cała ciocia. Jak zwykle dba o wszystkich tylko nie o siebie.
-Ciociu połóż się już spać bo jutro idziesz do pracy. Odpocznij, a my jak będziemy głodni to zrobimy sobie coś na szybko- poinformowałam Hiszpankę.
-Dobrze to tylko mi jeszcze powiedz za ile będziecie- poprosiła.
-Marc za ile będziemy w domu?- zwróciłam się do piłkarza.
-Ale w którym? Na Camp Nou, u nas, że u nas, na...- nie dane było mu skończyć. Piłkarz był widocznie rozbawiony.
-Twoja mama pyta głupku- poinformowałam go wesoło.
-Mamo ona mnie wyzywa!- krzyczał i się śmiał.
-Błagam cię Vic, jak wysiądziecie to go walnij, ale tak porządnie- powiedziała Manuela, a ja wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. Spojrzałam znacząco na Marca.
-Za pół godzinki będziemy- szepnął.
-Dobrze, za pół godziny będziemy w domu- poinformowałam ciocię.
-Ok, to ja idę spać, jedźcie ostrożnie- pouczyła nas jeszcze.
-Jedziemy, dobranoc- powiedziałam i się rozłączyłam. 
-Masz jechać ostrożnie i mam cię walnąć jak wysiądziemy- oznajmiłam wesolutko. On tylko się uśmiechnął i przyśpieszył. Typowy facet. Zawsze na odwrót. Jeszcze chciał żebym włożyła mu z powrotem telefon do kieszeni. Jego niedoczekanie! Położyłam mu jego własność na desce rozdzielczej. Zatrzymaliśmy się jeszcze na małej stacji benzynowej, aby zatankować samochód. Marc chciał iść zapłacić, ale wtedy i ja wysiadłam.
-Idę z tobą- zakomunikowałam. Piłkarz spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Ktoś tu się boi. Ja cię obronię, jestem twoim bohaterem- wręcz wyśpiewał i zablokował samochód. Jak on to jeszcze pamięta? Przeważnie mężczyźni nie pamiętają takich "głupot". Podszedł do mnie i zarzucił mi swoją rękę na ramiona. Oczywiście przepuścił mnie również w drzwiach. Czasami mu się zdarza pobawić w dżentelmena. 
-Bierzemy jeszcze coś słodkiego- zarządził.
-Czekoladę do picia- oznajmiłam, a on przybił mi piątkę. Obsługiwał nas miły, starszy pan. Marcuś objął mnie od tyłu jak to miał nieraz w zwyczaju. Zarzucał swoje ramiona na moje i opierał swoją głowę o moją. Nasz napój właśnie się robił, a sprzedawca do nas zagaił.
-Pasujecie do siebie. Widać, że się kochacie. Szanuj ją chłopaku- powiedział i podał nam czekoladę w kubku. 
-Będę. Dziękujemy i do widzenia- zapłacił i wyszliśmy. Spojrzałam na niego kątem oka, ale jednak to zauważył. Wsiedliśmy znowu do auta.
-No co?- zapytał w końcu. Wiedziałam, że to zrobi. 
-Nie wiedziałam, że jesteśmy razem- odpowiedziałam ze śmiechem.
-Powiedziałem tylko, że będę cię szanować- powiedział dumny.
-Aaa to przepraszam pana- po tych słowach upiłam łyk napoju, który smakował nieziemsko.
-Poczekaj nic nie rób!- nakazał mi w jednej chwili. 
-A oddychać mogę?- spytałam.
-Skoro musisz- odpowiedział i chwycił swój telefon. Napił się także swojej czekolady i przybliżył się do mnie. Zrobił nam zdjęcie. Okazało się, że mamy "wąsy" z czekoladki. Fotografia wyszła naprawdę fajnie. Marc dodał je na różne portale społecznościowe i podpisał: "23:10? Czekolada? Tylko z nią ;*". 
-Jaki kochany- powiedziałam i go przytuliłam. Gdy się już od siebie odkleiliśmy, Bartra jednym zwinnym ruchem starł z mojej twarzy resztki napoju. Ja zrobiłam to samo z jego buzią. Następnie ruszyliśmy do domku. Po ponad dwudziestu minutach dojechaliśmy na miejsce. Chłopak zaparkował samochód w garażu i weszliśmy do mieszkania. Zdjęliśmy po cichu buty i poszliśmy do kuchni. Postanowiliśmy odgrzać sobie pizzę, która leżała w zamrażarce. Po kilku minutach siedzieliśmy z sokiem pomarańczowym i włoskim daniem na kanapie przed telewizorem. Przykryliśmy się kocykiem i przyciszyliśmy odbiornik tak, aby nie obudzić domowników. Akurat lecieli "Szybcy i Wściekli". Oboje uwielbiamy ten film, więc obowiązkowo musieliśmy obejrzeć 5 część. 



Mamy i 25 rozdział:) Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam :/ Nie mam na to usprawiedliwienia :/ Jak Wam się podoba? Jak widzicie relacje Marca i Vicki? Jaki jest Marc dla innych, a jaki dla Vic? A może nie widać różnicy? A Vicki? Coś Wam utkwiło w głowie? Co się Wam najbardziej podobało?


























poniedziałek, 7 marca 2016

Rozdział 24

"Nie żałuj umarłych Harry, żałuj żywych, 
a przede wszystkim tych, którzy żyją bez miłości

W nocy kilka razy się budziłam. Tym samym wyrwałam ze snu śpiącego na kanapie Marca. Chłopak zrobił mi kakao, porozmawiał, a potem zaproponował, że się ze mną położy. Skorzystałam z tej propozycji, ponieważ nie dość, że się boję ciemności to jeszcze jestem w nowym miejscu. Wiem, że jestem dziwna. Obudziłam się dopiero po dziesiątej, ale Marca nie było obok. Wyjęłam ubrania z walizki i skierowałam się do łazienki, gdzie zrobiłam poranną toaletę. Ubrałam się dzisiaj w spódnicę. W sumie to nawet nie wiedziałam czy chłopaki mają jakieś plany na dzisiejszy dzień. Wyszykowana postanowiłam zejść na dół. Na schodach wpadłam na Sergiego.
-Hejka pando- przywitałam się z nim mocnym przytulaskiem.
-Hejka mała- odpowiedział również wesoło- Właśnie szedłem cię obudzić bo zaraz będzie śniadanko- zakomunikował mi lokowaty.
-To dobrze bo umieram z głodu- powiedziałam. Zaraz znaleźliśmy się w kuchni. 
-Cześć Vic- przywitała się ze mną ciocia Manuela.
-Dzień dobry ciociu- odpowiedziałam- Pomóc ci w czymś?-zapytałam. W tej samej chwili do domu wszedł mokry Marc. Zgaduję, że pływał. Podszedł do mnie ucieszony i pocałował w policzek, a potem szybko gdzieś uciekł. 
-Nakryjesz do stołu w ogrodzie chudzinko?- spytała.Widziałam ten wzrok Roberto, gdy Marc do mnie podszedł. Czy on za wszelką cenę chce nas zeswatać?
-Jasne- wzięłam talerze, szklanki oraz sztućce i udałam się z nimi na zewnątrz. W mgnieniu oka siedzieliśmy przy stole i zajadaliśmy się pyszną zapiekanką. Kocham kuchnię cioci Manueli. Po posiłku pomogłam cioci posprzątać, a potem wszyscy rozmawialiśmy. To chyba element główny tego domu, tej rodziny. Podoba mi się takie coś. O trzynastej Sergi pojechał podwieźć swoją mamę do pracy. Niestety, ale nie dostała ona urlopu na czas pobytu u niej synów. Lokowaty miał jeszcze jechać gdzieś do kolegi, więc byłam skazana na towarzystwo Marca. Nie żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało. Oglądaliśmy jakiś głupi serial typu "trudne sprawy". Wtedy zaczęłam rozmyślać. Czy zapytać o to Marca? Nie obrazi się? Trudno, raz kozie śmierć. 
-Byłeś może odwiedzić swoich rodziców?- spytałam i wyczekiwałam odpowiedzi.
-Nie- odpowiedział krótko. Chyba nie chce o tym rozmawiać, ale ja jestem zbyt ciekawską osobą, aby to uszanować. Powinni mi zakleić buzię i to tak porządnie.
-Czemu?- dopytywałam.
-Oglądaj- tymi oto słowami uciął rozmowę. Ja jednak nadal się nad tym zastanawiałam. Nie chciałam jednak już się nic odzywać. Jeśli będzie chciał to powie mi sam. Jeśli nie to trzeba to uszanować. Nie na wszystkie tematy musimy rozmawiać. Wróciłam do oglądania serialu.
-Od kilku lat tam nie byłem- odezwał się po kilkunastu minutach. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Nie wiedziałam o czym on mówi- U rodziców- dodał, widząc, że nic nie rozumiem.
-Dlaczego?- zapytałam nieśmiało. On się uśmiechnął słabo pod nosem.
-Bo się bałem- odpowiedział- Bałem się, że nie wytrzymam tam, że znowu będę o tym wszystkim myślał, że będę chciał wrócić do głupich zemst, że znowu odczuje ich brak- dopowiedział już nieco ciszej. Zrobiło mi się go tak szkoda. On na to nie zasłużył. Jest naprawdę dobrym człowiekiem. Tyle mi pomógł, był zawsze obok mnie. 
-Przecież i tak o tym myślisz, musisz odczuwać ich brak- powiedziałam, a on odwrócił głowę w stronę okna. 
-Nie myślę- zaprzeczył. Kłamał. Przysiadłam się do niego na kanapę, ponieważ wcześniej siedziałam w fotelu. Nawet nie wiem czemu to zrobiłam.
-Gdybyś nie myślał to byś nic nie czuł, nie miał uczuć- stwierdziłam. Czekałam na jego reakcję. Nie miałam zielonego pojęcia co teraz zrobi. Może za dużo powiedziałam. Może coś zrobiłam źle, ale ja tylko głośno myślę. A za swoje zdanie nie można przepraszać. 
-Może ich nie mam- odpowiedział pewny siebie i spojrzał mi w oczy. Nie był to wzrok taki jak zawsze. Chciał, aby jego spojrzenie było puste, bez wyrazu. Próbował wymazać wszystkie uczucia... Nawet z oczu, ale one są zwierciadłem naszej duszy. Widać było w nich ból i tęsknotę. Gdybym tylko mogła to zwróciłabym życie jego rodziców. Zrobiłabym wszystko, aby byli teraz obok niego.
-Masz- powiedziałam i się lekko uśmiechnęłam. Zmierzwiłam mu włosy i poszłam odnieść szklankę do kuchni. Postanowiłam nastawić zmywarkę. Gdy już ją zamknęłam do pomieszczenia wszedł Marc.
-Pojedziesz tam ze mną?- spytał. Cieszyłam się, że odwiedzi mamę i tatę. On sam tego potrzebuje. Zmarli podobno potrzebują naszej pamięci, ale my również potrzebujemy o nich pamiętać. Marc był taki mały, gdy zmarli jego rodzice. Jako dziecko nie był niczemu winny. Pozbawiono go prawdziwej rodziny, ciepła rodzinnego, rodzinnych wycieczek, całusów od mamy na dobranoc, taty do grania w piłkę. To wszystko próbowała zapewnić mu Manuela, ale wiadomo, że nic ani nikt nie zastąpi biologicznych rodziców. On był taki mały, gdy został na świecie bez rodziny. Nie ma żadnych wspomnień z nimi, a mimo to ich kocha.
-Jasne- odpowiedziałam i pojechaliśmy. Najpierw kupiliśmy największy bukiet herbacianych róż i znicze.
-Denerwuję się zupełnie jak przed meczem z Realem- powiedział, gdy wysiedliśmy z samochodu. Nie wiem dlaczego, ale chwyciłam go za dłoń. Chciałam mu dodać jakoś otuchy. On także złapał mnie mocno za rękę. Denerwował się i to bardzo. Dość szybko odszukał grób swoich rodziców. Leżały tam świeże kwiaty i kilka nadal palących się zniczy. Ktoś tu musiał być niedawno. To pewnie Manuela. Zapaliliśmy także świeczki, które przynieśliśmy i ułożyliśmy kwiatki. Marc stanął za mną i zarzucił mi ręce na moje ramiona. Głowę zaś oparł o moją. Musiał się sporo schylić, aby to zrobić. Objęłam jego ręce i lekko przechyliłam twarz, aby dotykać jego umięśnionych ramion. Poczułam zapach perfum piłkarza, które tak bardzo lubiłam. Oddychał ciężko i jeszcze mocniej mnie przytulił. W końcu zaczęliśmy się modlić. Każde z nas po cichu. 
-Poczekam przy samochodzie, a ty tu jeszcze zostać- powiedziałam i się lekko uśmiechnęłam. Wydaję mi się, że jest mu to potrzebne. Niech porozmawia z rodzicami sam. Powinien powiedzieć im wszystko, co tylko chce, więc nie może mnie tam być. On tylko pokiwał głową na znak, że się zgadza. Miałam już odchodzić, gdy mnie zatrzymał.
-Skarb, weź kluczyki od auta- po tych słowach wystawił rękę z kluczami. Chwyciłam za nie, a on mnie przyciągnął do siebie. Przytulił mnie i pocałował w czoło- Dziękuję- wyszeptał. 
-Nie ma za co Marcuś- nie chciałam zrobić mu na złość. To nie była chwila do śmiechu. Nie przemyślałam chyba tego. Jednak Bartra szeroko się uśmiechnął i pokręcił głową.
-Dlaczego mi to już nie przeszkadza kochanie?- zapytał jakby sam siebie. Nie wiem czy naprawdę tak było czy chciał tylko użyć tego ostatniego słowa. Wzruszyłam ramionami z małym uśmiechem i poszłam do samochodu. Zasiadłam na miejscu pasażera i włączyłam różne portale społecznościowe. Wtedy zadzwoniła do mnie Antonella. 
-Hejka Messi- przywitałam się z przyjaciółką. Cieszyłam się, że pogadamy. Jak ja jej dawno nie słyszałam. Dokładnie jeden dzień. Jestem nienormalna. 
-Cześć mała, co tam u ciebie?- zapytała radośnie. Ona i Leo zawsze są tacy. W sumie to tak samo wychowują Thiago. 
-A bardzo dobrze, a u ciebie?- byłam jakaś weselsza po naszej wycieczce, która się w sumie jeszcze nie zakończyła. Marcowi takie odwiedziny były potrzebne. Wiem, że się powtarzam, ale to chyba z radości.
-Też, ale opowiadaj- rozkazała. Zaśmiałam się do słuchawki.
-Ale co?- zapytałam nieco rozbawiona jej zachowaniem.
-Co robicie? Jak się zachowuje Marc, a jak Sergi? Co tam u cioci Manueli? Co dzisiaj robisz, robiłaś? Jakieś gorące ploteczki?- zadawała pytanie jedno po drugim. 
-U cioci Manueli jak w najlepszym porządku, pracuje, gotuje, rozmawia z nami, dba o nas. Chłopaki zachowują się normalnie jak na siebie. Znaczy nie... Sergiemu odwala. Aktualnie siedzę w samochodzie bo Marc jest jeszcze na cmentarzu u rodziców- odpowiedziałam na wszystkie pytanka.
-Co znowu robi Sergi?- spytała zrezygnowana.
-Próbuje wyswatać mnie z Marciem- powiedziałam, a ona się zaśmiała.
-A to polać mu!- zawołała do telefonu.
-Ee ee jakie słownictwo Messi- zaczęłam się z niej nabijać.
-Spadaj Malicka! A co z tym cmentarzem?- dopytywała. Ona jest taka ciekawska. Pod tym względem jesteśmy niemal identyczne.
-No przyjechaliśmy zapalić znicze na grobie jego rodziców i kwiaty położyć, pomodlić się- stwierdziłam jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. W sumie to to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Ale on chyba nie odwiedzał swoich rodziców- zauważyła. Punkt dla niej.
-No nie, ale zaczęłam z nim o tym rozmawiać i poprosił mnie, żebym z nim pojechała- wyjaśniłam.
-A ty się zgodziłaś i cieszysz się, że on jest szczęśliwy- dokończyła za mnie.
-Skąd wiesz?- zapytałam podejrzliwie. Czyżby mnie śledziła? Jest tu jakaś ukryta kamera? 
-Trochę cię już poznałam. Wskoczyłabyś za nim w ogień- stwierdziła pewna siebie.
-Tak samo jak i za ciebie, Leo, Seriego, Rafe...- wymieniałam, ale nie dane było mi skończyć.
-A nie jest tak, że on już nie jest tylko przyjacielem?- spytała. 
-Tylko i wyłącznie przyjacielem- powiedziałam dumnie. 
-Ale jest ci bliski- oznajmiła. 
-Jest, ale jako przyjaciel- odrzekłam. 
-Jeszcze będę się bawić na waszym weselu- stwierdziła, a ja się zaśmiałam.
-Zapisz sobie to w kalendarzu! 10 sierpnia 2016 rok: powiedziałam, że będę się bawić na weselu mojej najlepszej przyjaciółki i Marcucia Bartry- zażartowałam. W tym samym momencie do samochodu wsiadł Marc- Dobra kończę głupku- "pożegnałam się" z nią, a ona się zaśmiała.
-A żebyś wiedziała, że tak zrobię. Papatki maluchu- po tych słowach rozłączyła się, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. To przekroczyło nawet głupotę piłkarzy. Chociaż nie wiedziałam, że tak się jeszcze da. Cóż, człowiek uczy się całe życie.
-I jak tam?- zwróciłam się do Marca.
-Całkiem dobrze- odpowiedział z wielkim bananem na ustach. 
-Jaki radosny- powiedziałam.
-Dobrze mi to zrobiło- stwierdził radosny.
-Nikt cię wcześniej na to nie namawiał?- zapytałam trochę zdziwiona.
-Manuela i Sergi suszyli mi głowę o to bez przerwy przez kilka miesięcy. Potem od czasu do czasu nalegali, żebym jednak tam pojechał, ale zawsze odmawiałam. A ty zadałaś kilka pytań i już miałem cię dość, więc stwierdziłem, że pojadę dla świętego spokoju- wyznał. Ostatnie zdanie mówił na poważnie. Nie śmiał się przy tym. Jednak ja doskonale wiedziałam, że on tylko tak gada. Rzeczywistość jest zupełnie inna.
-Po prostu chciałeś odwiedzić rodziców- powiedziałam trochę rozbawiona zachowaniem piłkarza.
-Nie, chciałem żebyś dała spokój- trzymał się przy swoim, ale kłamał.
-Oficjalnie przyjmujemy twoją wersję bad boyu- oznajmiłam, a on spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
-A jest jakaś nieoficjalna?- zapytał.
-Jasne, że tak. Nieoficjalna brzmi tak, że tęskniłeś za rodzicami i pojechałeś ich odwiedzić, a po tym poczułeś się dużo lepiej- odpowiedziałam pewna siebie i posłałam mu szczery uśmiech. Wtedy dostałam sms-a. Zaczęłam się z niego chichrać jak głupia. Piłkarz popatrzył na mnie zdziwiony. Akurat staliśmy na światłach, więc pokazałam mu, co wysłała mi Argentynka. Było to zdjęcie jej kalendarza. Przy dzisiejszej dacie napisała:
"Jeszcze będę bawić się na weselu Marca Bartry i Victorii Malickiej, wtedy już Bartra. Rodzina Messich :)"
Na początku nie mogliśmy się przestać cieszyć. W sensie było to takie głupie, że aż śmieszne. Opowiedziałam obrońcy skąd taki pomysł Antonelli. Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, a potem zapanowała cisza. Nie była ona wcale krępująca. Fajnie było posiedzieć i nic nie mówić. Czasem i to jest potrzebne. Po jakimś czasie Marc zaczął się głośno śmiać.
-Co ci się tak mordka cieszy?- spytałam zdziwiona jego zachowaniem. 
-Bo mogę cię wywieźć, gdzie chcę, a ty i tak nie będziesz wiedziała czy jedziesz do domu czy nie- powiedział nadal się śmiejąc.
-Mam rozumieć, że nie jedziemy do domku?- co za piłkarz. Jak zwykle musi być inny. On tylko pokręcił głową na znak, że wybieramy się gdzieś, ale na pewno nie jest to dom cioci Manueli- Gdzie?- nadzieja matką głupich.
-Ooo... Maluszek myślał, że jej powiem- gadał jak do małego dziecka. Dostał oczywiście za to "cios" w ramię- Uważaj bo umrę zabijako- nabijał się ze mnie. Próbowałam pozostać poważna, ale jak w większości przypadków to bywa- nie udało się. Ciekawe dokąd jedziemy...


No i jak Wam się podobają relacje Marca i Vicki? Jakieś spostrzeżenia? Co ta Anto? A zachowanie Marca? Coś do niej czuje czy na razie traktuje ją jak najlepszą przyjaciółkę?



















sobota, 5 marca 2016

Rozdział 23

Jeśli się postarasz, sprawy pójdą w dobrą stronę. 
Trzymasz życie w rękach, ty masz nad wszystkim kontrolę.

Smacznie spałam, gdy ktoś zaczął się dobijać na moją komórkę. Najpierw to zignorowałam, ale po trzech połączeniach postanowiłam odebrać. Usiadłam na łóżku, przetarłam oczy i przyłożyłam telefon do ucha.
-Nareszcie! Dzień dobry, kocham cię wstań siostrzyczko bo zaraz ruszamy do mej matki- śpiewał z samego rana Sergi. Tak, dobrze czytacie. On śpiewał. Chyba już nic mnie nie zdziwi w jego wykonaniu. Westchnęłam głośno i ponownie przetarłam oczy.
-Wstaje, pa- poinformował go w najbardziej jak się tylko dało skróconym komunikacie. Było dopiero przed ósmą. Jak ja ich nie lubię. Odłożyłam mojego Iphone na szafkę nocną, a sama poszłam do łazienki. Umyłam się, włosy rozczesałam i ułożyłam, a następnie ubrałam się we wcześniej przygotowane ubrania. Spakowałam wszystkie potrzebne mi rzeczy do torebki i zeszłam na dół. Akurat wtedy do mojego domu wszedł Roberto i Marc. To ich wyczucie czasu. Uśmiechnęłam się do nich i im pomachałam. Sergi od razu do mnie podbiegł i zaczął ze mną tańczyć. Śmialiśmy się jak głupki. W końcu pomocnik mnie puścił i mogłam się przywitać z drugim piłkarzem. Jak zawsze na powitanie pocałowaliśmy się w policzek. 
-Ładnie wyglądasz skarbie- wyszeptał mi na ucho brat naszej kochanej pandy. Chyba się zarumieniłam się z tego wszystkiego. Sama nie wiem dlaczego. Mimo że chłopak chciał mnie wkurzyć ostatnim słowem to było to miłe z jego strony. Często mówi mi takie rzeczy. Zawsze szeptem, nigdy przy kimś. Jednak nie przeszkadza mi to. 
-Dziękuję Marcuś- również wyszeptałam, a on pokręcił z uśmiechem głową.
-Chcecie mi coś powiedzieć?- zapytał zaciekawiony Sergi. Ten tylko ma jedno w głowie. I to nawet nie jest seks jak u większości facetów. On myśli jedynie o tym czy jestem z jego bratem. 
-Właściwie to tak- zaczęłam, a oni obydwoje popatrzyli na mnie zdziwieni- Kiedy jedziemy?- spytałam jakby nigdy nic. Bartra cicho się roześmiał, a panda zaczęła ironizować. 
-Bardzo śmieszne Malicka- stwierdził i wyszczerzył się w szczerym uśmiechu loczek- Ale możemy już jechać bo jest po ósmej, prawie dziewiąta, a mieliśmy wyjechać o siódmej- dodał. Po tych słowach wyszliśmy z mojego domku, uprzednio patrząc czy wszystko jest powyłączane i zamknięte. Jechaliśmy oczywiście samochodem Marca. Nie wiem czemu, ale przeważnie nim jeździmy. Sergi od razu pobiegł do samochodu i rozłożył się na tylnych siedzeniach. Popatrzyliśmy na niego z obrońcą jak na idiotę. On jednak zamrugał rzęsami i cwaniacko się uśmiechnął. 
-No siadaj Vic do przodu- powiedział milutko- Tam, wiesz obok Marca- dorzucił nadal się szczerząc. Wtedy wszystko stało się jasne. Zrobiłam tak zwanego face palma, przewróciłam oczami i wsiadłam do przodu. Jego brat pokazał mu, aby puknął się w głowę i zasiał za kierownicą. Kiedy ruszyliśmy Sergi usiadł normalnie i zapiął się pasem. 
-A nie chcielibyście być razem?- zapytał po chwili. Odwróciłam się do niego i nie mogłam uwierzyć, ale on mówił to na poważnie.
-Gdybyśmy chcieli to byśmy byli- odpowiedziałam powstrzymując się od jakiegoś komentarza. 
-A ty Marc?- spytał tym razem braciszka.  
-Skąd ty masz takie pytania?- odpowiedział mu pytaniem na pytanie.
-Nie wiem, przyszły to wpuściłem- stwierdził, a my zaczęliśmy się śmiać jak opętani. Jego teksty po prostu są najlepsze.
-Ale wiecie, że zachowujecie się jak stare małżeństwo- bardziej stwierdzi, niż zapytał. Zwariuję przez te trzy i pół godziny jazdy z nim. Słowo daję, że zwariuję. Z kim ja się w ogóle zadaję.
-Czemu tak myślisz?- dopytywał zaciekawiony Bartra, który był również niezmiernie skupiony na drodze. 
-Drażnicie się ze sobą, ale nie kłócicie, a ja się pokłócicie to zaraz się godzicie. Ogólnie to dostałaś fajnego misia od tego głąba, a on nigdy nikomu nie dał prezentu na przeprosiny. W ogóle zmusić go do przeprosin to jakiś cud, zrobi wszystko o co go poprosisz, uczył cię grać w piłkę, bronił cię i...- nie dane było mu już dokończyć.
-Po pierwsze to ze wszystkimi się drażnimy. Po drugie to chyba dobrze, że się szybko godzimy. Po trzecie to miś jest super, ale jest tylko mój i zabraniam ci nawet na niego patrzeć. Dlatego pomijamy fakt o przepraszaniu bo nie widziałeś misia. po czwarte to naukę gry w piłkę wszyscy traktujecie jak coś arcy ważnego. Po piąte nie gadamy o takich sytuacjach jak te z klubu- wymieniałam, a on chłonął każde słowo jak gąbka. Chciało mi się z niego niezmiernie śmiać.
-Po piąte powinieneś się czuć chociażby skrępowany zadając takie pytanie. Po szóste kupiłem też mamie na przeprosiny prezent. Po siódme jesteś głupi. Po ósme zachowujesz się tak samo. Po dziewiąte zajmij się czymś- dokończył Marc. Sergi usiadł, spuścił lekko głowę i chyba zastanawiał się nad swoim zachowaniem. Popatrzyłam się na Bartre, a on na mnie. W końcu wybuchnęliśmy śmiechem. Roberto wyglądał tak śmiesznie, gdy tak siedział i już nic nie mówił.
-Jacy oszuści! Udają, że się obrażają- krzyczał wesoło jak małe dziecko. Zdjęłam buty i położyłam sobie nogi na siedzeniu jak to miałam w zwyczaju- Ja nic już nie mówię, ale Marc nikomu nie pozwala tak trzymać nóg w jego własnym cacku- oznajmił. Co mu się dzisiaj stało w głowę? Błagam, niech choć trochę znormalnieje. Chociażby do swojego poziomu głupoty bo teraz to wychodzi poza skalę.
-Już tak jechała tysiące razy- powiedział obojętnie Bartra, a Sergi wytrzeszczył oczy. Jechaliśmy przez chwilę w ciszy. Miałam ochotę iść spać. Oparłam się o okno i miałam taki zamiar.
-Vic śpisz?- zapytał lokowaty.  Zwariuję! Autentycznie. 
-Tak- odpowiedział już trochę poirytowana.
-A mogę twoją torebkę?- spytał, a ja w jednym momencie oderwałam się od szyby i spojrzałam na niego jak na wariata. Jednak szybko machnęłam ręką i rzuciłam swoją własność do tyłu. Cokolwiek byle dał mi się wyspać. Obudziłam się po jak się okazało czterdziestu minutach. 
-Ooo wstałaś- zaświergotał Sergi. 
-No wstałam, wstałam- powiedziałam i spojrzałam na naszego kierowcę. Patrzył na mnie. Tak myślałam. Czasami tak mam, że czuję te spojrzenia. 
-Patrz na drogę mośku- zwróciłam się do niego. On uśmiechnął się i zrobił to, co powinien. Czytaj jako: posłuchał mnie i zrezygnował z próby zabicia naszej świętej trójcy. 
-A co to jest?- zapytał Roberto i zagrzechotał mi czymś przy uchu. 
-Tabletki- odpowiedziałam mu, gdy zauważyłam tylko nieodłączną część mojego życia.
-Na co?- dopytywał. Normalnie jak z małym dzieckiem. Jednak zauważyłam, że Marc też się tym zaciekawił. 
-Na uczulenie. Muszę je nosić zawsze przy sobie- wyjaśniłam.
-Na co jesteś uczulona?- spytał tym razem hiszpański obrońca.
-Na jad pszczół, roztocza i na pyłki roślin, ale z połączeniem mojej astmy to może być groźne- odpowiedziałam. Niezły mamy temat do rozmowy, nie ma co.
-Masz astmę?- zapytali równocześnie. 
-Tak, ale bardzo lekką i nie muszę jej leczyć. Wystarczą odpowiednie leki na wszelki wypadek- wytłumaczyłam. 
-Przynajmniej tyle- stwierdził Sergi. Dalsza podróż zleciała nam dość szybko. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Jak to zawsze z nami bywa dużo się także śmialiśmy. W między czasie zadzwoniłam również do Anto i Rafy, aby powiedzieć im, gdzie jestem. Były zdziwione tym wyjazdem, ale gdy tylko opowiedziałam im jak to było wszystko zrozumiały. To byli po prostu piłkarze Fc Barcelony. Tak samo było z wakacjami. Chyba muszę się pomału przyzwyczajać, że mogę zostać poinformowana, iż na drugi dzień jadę na drugi koniec mojej kochanej Hiszpanii. Po jakimś czasie dotarliśmy do celu. Marc zaparkował na podjeździe małego, ale nowoczesnego i bardzo ładnego domku.Wiem tyle, że chłopaki kupili go swojej mamie, gdy zaczęli zarabiać. Wcześniej mieszkali gdzieś na obrzeżach Walencji. Z domu wyszła uradowana gospodyni. Nic się nie zmieniła. Czarne włosy nadal lśnią na jej głowie, szeroki uśmiech przyozdabia twarz, a oczy są pełne blasku. To takie niesamowite. Wyściskała naszą trójkę na raz, a potem zaprosiła do środka. Chciałam wziąć swoją walizkę, ale wiadomo, że wśród nas jest prawdziwy samiec alfa. Mowa tu o Marcu. Sergi był taki zakręcony, że nie ogarniał dzisiaj niczego. Przeszliśmy do salonu, a tam ciocia Manuela po raz kolejny nas wyściskała i wycałowała. 
-Vicki Hiszpania ci służy, wypiękniałaś jeszcze bardziej- powiedziała uradowana- Mam rację Sergi?- zapytała syna. On chytrze się uśmiechnął, co mogło znaczyć tylko, że coś kombinował.
-Zapytaj się Marca- oznajmił wesolutko.
-Czemu?- spytała pani domu.
-Bo ja nie będę obiektywny- ciągnął, a jego mama patrzyła na niego podobnie jak my.
Sergi jaśniej- rozkazała Hiszpanka.
-No bo Vic jest moją siostrzyczką i widzę ją codziennie, więc zawsze powiem, że jest super, ekstra śliczna i w ogóle- wyjaśnił. Znaczy tak prawie.
-A co z tym wspólnego mam ja?- dopytał tym razem Marc.
-Aaa zapomniałem o tym powiedzieć. Widzisz mamusiu moja, droga, kochana bo oni to się w sobie chyba zakochali- wytłumaczył, a my zaczęliśmy się śmiać. To jest idiota. Naprawdę. Kocham go, ale to co gada to takie głupoty. Nawet nie chcę mi się już na niego złościć. 
-Szkoda, że ty się nie zakochałeś w swoim mózgu- dogadał mu brat. 
-Sergi, powiedz nam. Jak tam u twojej dziewczyny?- zapytałam jakby nigdy nic. On w jednej chwili pobladł. 
-Masz dziewczynę? I się nie pochwaliłeś?- no to teraz czeka go rozmowa z mamusią. Zaczęliśmy się z niego śmiać z Bartrą.
-To wy sobie porozmawiajcie, a ja zaprowadzę Vic do pokoju- zakomunikował Hiszpan, chociaż chyba go nawet nie usłyszeli. Chwycił mnie za nadgarstek i lekko pociągnął na górę.
-Co mu odwaliło?- zapytałam ze śmiechem, gdy szliśmy po schodach.
-Dobre pytanie mała- powiedział również się śmiejąc. Otworzył przede mną białe drzwi i przepuścił pierwszą. 
-Widzę, że nadal gramy dżentemena- stwierdziłam wesoło.
-Ja nie gram, ja nim jestem skarbie- oznajmił. Weszliśmy do pokoju, który był dziwnie znajomo urządzony. Trzy szare ściany idealnie komponowały się z czerwoną ścianą. Na przeciwko mnie znajdowało się duże okno z wyjściem na balkon, a stamtąd był widok na ogród. Łózko nie było ani małe ani duże, ale w sam raz. Pościel miała motyw czarno białego logo Fc Barcelony. Była tu również szafa koloru szarego, który był jaśniejszy, niż ten na ścianach. W kącie leżało kilka piłek. Obok znajdowało się biurko, nad którym wisiało kilka półek. Były one wypełnione po brzegi pucharami i medalami. Uśmiechnęłam się na sam ten widok. Na ścianie wisiało kilka zdjęć w czarnych ramkach. Jedno z Marca z Sergim, drugie ich z ciocią Manuelą, trzecie z całą drużyną i czwarte bardzo stare zdjęcie dwojga uśmiechniętych ludzi. Mężczyzna ze zdjęcia przypominał z wyglądu... Moje przemyślenia przerwał piłkarz. Stał obok mnie i także patrzył na tą fotografię.
-To moi rodzice. Jedyna pamiątka jaką mam- powiedział. Chciał ukryć żal, smutek, przygnębienie, ale dobrze wiedziałam, że to tylko maska. Bolało go to, że obok niego nie ma biologicznych rodziców. Przytuliłam się do chłopaka, a on objął mnie ramieniem. 
-Jesteś bardzo podobny do taty- stwierdziłam z uśmiechem. Na jego twarzy także pojawił się mały uśmieszek. 
-Cóż mój tata był cholernie przystojny-  oznajmił ze śmiechem. Roześmiałam się głośno i walnęłam go w ramię.
-Jesteś cholernie skromy, wiesz?- zapytałam. On wypiął dumnie pierś i spojrzał na mnie z góry.
-Oczywiście, że jestem skromy mała- powiedział- Ale ja słyszałem, że ci Barcelona służy- zaczął się nabijać.
-Hiszpania ciołku- sprostowałam. Usiedliśmy oboje na łóżku opierając się o ścianę. W sumie to prawie leżeliśmy, ale nie ważne. 
-A tak na poważnie to jak się czujesz w Barcelonie?- zapytał. Zdziwił mnie tym pytaniem, ale znałam już na nie odpowiedź. 
-Jak w domu. Nie chciałabym już stąd wyjeżdżać. Na początku nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam, że tu przyjechałam, ale teraz wiem, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Zaczęłam żyć jak normalny człowiek, mam wspaniałych przyjaciół, kumpluję się ze swoimi idolami, byłam na meczach mojej kochanej Barcelony i jestem szczęśliwa- rozgadałam się troszkę. 
-Mam tak samo. Nie wyobrażam sobie teraz mieszkać, gdzie indziej. Nie chodzi mi o piłkę, ale ogólnie. Nawet po zakończeniu kariery chciałbym mieszkać w Barcelonie. To miasto ma klimat, niesamowitych ludzi, mam tam przyjaciół, znam już wszystko- powiedział. Rozumiałam go doskonale. Czułam to samo, co on. 
-Czyli będziesz do końca życia na mnie skazany- stwierdziłam ze śmiechem. 
-Jak ja to przeżyję- udawał przerażonego, a ja nie mogłam się nie roześmiać. Zabrałam piłkarzowi full capa i założyłam na swoją głowę. Był trochę za duży, więc go sobie odpowiednio wyregulowałam. Chłopak tylko patrzył na to pobłażliwie. 
-Całe życie z zabieranym full capem- westchnął i zaczął się chichrać pod nosem. Wyjęłam telefon i zaczęliśmy robić sobie zdjęcia. Wygłupialiśmy się przy tym jak dzieci oraz robiliśmy głupie miny. Marc wrzucił jedno z takich zdjęć na portale społecznościowe z mojego konta i podpisał: "Polish girl and Spanish man it's explosive mixture :)"
-Jak będziesz miała tyle lat co ja to będziesz kobietą- stwierdził i się wyszczerzył. Z kim ja się zadaję? I tak ich uwielbiam.
-Tak w ogóle to fajne medale- powiedziałam i podeszłam do półek, gdzie się zdobywały jego zdobycze. Przeczytałam napisy na kilku z nich. Dużo ma ich za zawodnika meczu. Pełno statuetek, pucharów.
-To nie wszystkie- oznajmił i się szeroko uśmiechnął- Nazbierało się tego trochę przez te kilkanaście lat- dodał. Gdy o tym mówił to aż oczy mu błyszczały. Sam mówi, że piłka uratowała mu życie. Ja uważam, że nawet bez niej by się ogarnął. Jest cholernie silny. W końcu zeszliśmy na dół.
-Ooo miałam was wołać bo obiad już jest na stole- powiedziała wesoło ciocia Manuela. Nakryliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść. Takie wspólne posiłki to naprawdę fajna sprawa. Jedzenia jak zawsze było pyszne. Ta kobieta ma do tego istny talent. 
-Jak tam ci się żyje w Barcelonie Vic?- zapytała gospodyni. Marc spojrzał na mnie znacząco. Rozśmieszyło nas trochę to pytanie. Przed chwilą o tym rozmawialiśmy.
-Bardzo dobrze. Chłopaki się mnie stamtąd nie pozbędą- oznajmiłam.
-A miałem nadzieję cię zostawić tutaj i uciec- jęknął "niezadowolony" Sergi. Po kim on jest taki głupiutki... Oczywiście wszyscy się z tego śmialiśmy. Można mówić, co się chce, ale bez tych głupich, czasem nawet pozbawionych sensu komentarzy piłkarzy już nie mogłabym żyć. Przyzwyczaiłam się do tego i nie chciałabym tego zmieniać.
-Chłopaki dają ci chociaż trochę żyć?- zapytała ze śmiechem.
-Czasem jest ciężko- zaśmiałam się, a ona ze mną. Rozmawialiśmy tak jeszcze do wieczora. Potem oglądaliśmy różne filmy. Poczułam się jak w prawdziwym domu i tego mogłam im zazdrościć. Ciocia Manuela stworzyła im taką rodzinną atmosferę, że głowa mała. Podziwiam ją za to.
-Ja już pójdę spać, dobranoc- oznajmiłam. Wszyscy się ze mną pożegnali.
-Podoba ci się mój pokój siostra?- zapytał na odchodne Sergi. Spojrzałam na niego pytająco. Czy ja, aby nie śpię w sypialni Marca? 
-Śpi u mnie- obojętnie odpowiedział za mnie Bartra. Czyli nic mi się nie pomyliło. Pocałowałam w policzek ciocię Manuelę. Uśmiechnęłam się do nich i poszłam na górę. Widać było, że Sergi nadal jest zdziwiony słowami swojego brata, chociaż nie wiem dlaczego. Byłam już naprawdę zmęczona. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby, rozczesałam włosy i położyłam się spać.


Czy Sergi o czymś wie o czym nie wie Victoria? Jak wyjaśnić jego zachowanie? Dlaczego się tak dziwił na słowa, że Vicki śpi w pokoju Marca? Jak minie im ten tydzień?