sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 1

"Ludzie tworzą miejsca, 
a miejsca tworzą ludzi".

Obudziłam się o ósmej rano. Normalnie po takiej imprezie bym nie wstała, ale dzisiaj miałam silną motywację. Dokładnie za trzy i pół godziny lecę do Barcelony. Mimo wielkiego kaca, wstałam z łóżka i udałam się pod prysznic. Strużki zimnej wody nieco mnie orzeźwiły. Umyłam się, włosy uczesałam i rozpuściłam, a następnie ubrałam się w wygodne ubrania. Zniosłam swoje walizki na dół. Reszta moich rzeczy czeka już w moim domu. Na szczęście mam bardzo miłą sąsiadkę, która zadzwoniła do mnie i zaoferowała swoją pomoc. Już ją lubię. Poszłam do kuchni, aby przyrządzić sobie śniadanie. Siedzieli tam już moi rodzice.
-Cześć wam- przywitałam się wyraźnie w dobrym humorze. 
-Dzień dobry- powiedzieli równo. Do białej miseczki wlałam jogurt, a potem wrzuciłam tam jagody, maliny, truskawki, banany i płatki owsiane. Wszystko wymieszałam i usiadłam do stołu. Wtedy właśnie mama zabrała głos.
-Słuchaj Vicki... Nie pochwalamy twojej decyzji. Miałaś studiować, a nie wyjeżdżać do Barcelony przed zakończeniem roku szkolnego tylko dlatego, że tam mieszkają twoi ulubieni piłkarze... To nie jest zbyt odpowiedzialne i dorosłe. Dobrze wiesz, że nie rozumiemy co ty widzisz w tym sporcie, ale chcielibyśmy, żebyś się czasem do nas odezwała- zakończyła swoją wypowiedź. Jedyne co wiedziałam w tamtej chwili to to, że zdania nie zmienię i że moja mama jest nie tylko  zła, ale również smutna.
-Maturę napisałam bardzo dobrze, a świadectwo możecie odebrać i mi wysłać, a jeśli to jakiś problem to poproszę kogoś ze znajomych. Ta decyzja to najbardziej dorosła decyzja w moim życiu mamo. Jeśli teraz, po kupnie domu, po zbieraniu tych wszystkich pieniędzy, po nauce języka bym zrezygnowała to to bym mogła nazwać głupotą. A co do piłki nożnej to wy nie musicie tego rozumieć. Ważne, że ja to kocham. Aaa... I nie jadę do Barcelony dla piłkarzy. Kocham ten klub, ale nie liczę na to, że ich spotkam. Chyba, że na meczu albo przez przypadek na mieście. Obiecałam babci, że będę spełniać marzenia, a wyjazd do Barcelony jest moim marzeniem- wytłumaczyłam im po raz setny. Jednak nie byłam zła. Mówiłam to nadzwyczaj spokojnie. Dzisiaj chyba nic nie zdoła zepsuć mi humoru. 
-I będę dzwonić- dodałam z uśmiechem na ustach. Mama rzuciła mi się wręcz na szyję i zaczęła płakać. Szeptała mi na ucho, że mnie kocha oraz zapewniła, że kiedyś przyjedzie do mojego domu. Byłam szczęśliwa, że zaakceptowała moją decyzję... Chociaż w małym stopniu.
-Nie pożegnasz się tato?- zapytałam, ukrywając smutek.
-Cześć i nie rób głupot- powiedział, odrywając na chwilę wzrok od gazety, którą czytał. W tym momencie taksówkarz dał mi znać, że czeka przed domem. Wzięłam swoje walizki i wyszłam na zewnątrz. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Szybko ją starłam. Bolało mnie zachowanie własnego ojca, ale przecież nie mogłam się spodziewać niczego innego. On nie potrafił nigdy okazywać uczuć. Wiem, że mnie kocha, ale mógłby mi to pokazać. Kierowca mojego środka transportu pomógł mi zapakować bagaże i ruszyliśmy. Na lotnisko dotarliśmy po 40 minutach. Podziękowałam, zapłaciłam i ruszyłam usiąść na ławkę. Założyłam słuchawki i włączyłam moją playliste. W końcu poszłam na odprawę, a następnie ruszyłam na pokład samolotu. Zajęłam miejsce tuż przy oknie. Obok mnie siedziała jakaś dziewczyna. Zrobiłam zdjęcie, które wstawiłam na portale społecznościowe z dopiskiem "Tak się zaczyna nowy rozdział". Napisałam to w trzech językach: po polsku, angielsku i oczywiście hiszpańsku. Po niecałych trzech godzinach postawiła stopy na hiszpańskiej ziemi. Poszłam do Starbucksa, który mieścił się obok lotniska. Zamówiłam kawę, a miły sprzedawca o imieniu Andrew stwierdził, że zrobi mi zdjęcia. Jak to ujął "najważniejsze bo pierwsze w nowym miejscu". Oczywiście się zgodziłam. Zdjęcie było niesamowite. Podziękowałam za kawę oraz za fotografię, którą również dodałam na różne strony internetowe. Podpisałam ją "Pieniądze szczęścia nie dają, ale jeśli za pieniądze można kupić bilet do Barcelony to ten bilet daje szczęście". Gdy wyszłam z kawiarni, podeszłam do jakiejś taksówki, aby zapytać się czy kierowca jest wolny i może mnie zawieźć. Mężczyzna od razu wyszedł z samochodu.
-Daj to chudzino i wsiadaj- powiedział z uśmiechem. Zrobiłam to co nakazał. W czasie drogi dużo rozmawialiśmy, ponieważ były korki. Po 30 minutach znalazłam się pod moim domem. Jak to pięknie brzmi. Postawiłam swoje walizki w ogrodzie i na nich usiadłam. Było bardzo upalnie, ale mi to pasowało. Postanowiłam udać się do środka budynku. Leniwie wstałam i poszłam otworzyć drzwi. Byłam drugi raz w tym domu, ale teraz także robił na mnie wrażenie. Poszłam do salonu, który był urządzony w moim stylu. Lubiłam nowoczesność i prostotę. Z salonu przechodziło się do pięknej jadalni połączonej z kuchnią. Duże wrażenie robił na mnie basen z tarasem. W ogrodzie stało duże drzewo, a do niego przymocowany był hamak. Dla mnie było to spełnienie marzeń. Poszłam jeszcze na piętro. Moja sypialnia zachwycała mnie pod każdym względem. Znajdowały się w niej 2 pary drzwi. Jedne prowadziły do łazienki, a drugie do garderoby. To jest dom moich marzeń. Poszłam po moje walizki, aby się rozpakować. Zajęło mi to trochę czasu. Po kilku godzinach stwierdziłam, że muszę iść do mojej miłej sąsiadki, aby odebrać od niej moje rzeczy. Głupie byłoby wyjście przez furtkę i wejście drugą co nie? Czujecie ten sarkazm? Po prostu zanim pomyślę to już coś zrobię. Teraz nie było inaczej. Wspięłam się trochę na ogrodzenie i je przeskoczyłam. Brawo ja. Nikt inny nie jest taki genialny. Zadzwoniłam dzwonkiem, który wydał z siebie dość ciekawą melodię. Po chwili otworzyła mi kobieta trochę starsza od mojej mamy. Miała piękne niebieskie oczy i czarne, ale chyba farbowane włosy. Uśmiechała się szczerze i szeroko.
-Cześć Vicki. Wchodź kochanie- po wypowiedzeniu tych słów wciągnęła mnie wręcz do środka i wycałowała jak córkę. Wierzcie mi to było wspaniałe uczucie. Poczułam się tak jakbym w ogóle nie była w obcym mieście. Baaa... jakbym nie była w obcym państwie wśród obcych ludzi. 
-Dzień dobry pani Manuelo- odpowiedziałam z takim samym uśmiechem- Co u pani słychać?- zapytałam, gdy kierowałyśmy się do salonu. Już przy pierwszym spotkaniu, kiedy byłam obejrzeć dom złapałam dobry kontakt z panią Manuelą. Od razu jej zaufałam i opowiedziałam o całym moim życiu. Nawet o tym, że chłopak mnie bił. 
-Wszystko dobrze kochanie, ale byłoby lepiej jeśli mówiłabyś mi ciociu lub jeśli nie chcesz to chociaż po imieniu- stwierdziła, przynosząc sok pomarańczowy. 
-Dobrze ciociu- powiedziałam i zaśmiałam się. Rozmawiałyśmy tak jeszcze pół godziny. Zupełnie zapomniałam po co przyszłam. Muszę jeszcze jechać na zakupy, gdyż moja lodówka świeci pustkami. Jedyne co mam to wodę... Z kranu.
-Ale się zagadałyśmy ciociu, a ja przecież przyszłam po moje rzeczy- powiedziałam i klepnęłam się w czoło. Jaka ja jestem dorosła. Znowu sarkazm. W sumie wzrost i koszulka zobowiązuje do zachowywania się jak dziecko.
-Poczekajmy może na mojego syna. Pomoże ci z tymi kartonami- zaproponowała mi moja nowa ciocia.
-Doceniam troskę, ale zrobię to sama. Muszę jeszcze dzisiaj pojechać do sklepu i kupić coś do jedzenia, rozpakować te wszystkie rzeczy. Szybciej będzie, jeśli zrobię to sama- oznajmiłam.
-W sumie masz racje, ale ci pomogę. Będzie jeszcze szybciej. Ty potem pojedziesz na zakupy, a ja zrobię kolację, na którą cię zapraszam- zarządziła. Skąd ta kobieta ma tyle energii i siły? Kochana z niej osoba.
-Zaproszenia od najlepszej cioci na świecie się nie odmawia- zażartowałam, po czym wzięłyśmy się do noszenia kartonów. Nie były one za ciężkie. Wszystko poszło nam sprawnie i szybko. Manuela poszła ugotować kolację, a ja do sklepu. Na szczęście supermarket nie był daleko. Zajrzałam również do sklepu z samymi owocami i warzywami. Taki nasz polski warzywniaczek. Kupiłam dużo zdrowej żywności, którą ubóstwiam. Do domu wróciłam z trzema dużymi siatkami. Miałam zamiar kupić więcej, ale nie dałabym rady tego przynieść. Mam tylko 162 cm wzrostu i ważę 49 kg. Taka duża jestem, że masakra. Nie robiłam sobie nic do jedzenia bo przecież miałam iść na kolację do mojej cudownej sąsiadki. Postanowiłam się odświeżyć. Po kąpieli rozpuściłam włosy i przebrałam się w inne ubrania. Zamknęłam dom i tym razem wyszłam przez furtkę, aby dojść przed nowoczesną willę. Zapukałam, a po chwili ciocia Manuela kolejny raz tego dnia mnie ściskała. Niesamowita kobieta. Okazało się, że czekamy jeszcze na jej syna. Dosłownie po pięciu minutach zadzwonił dzwonek, a gospodyni domu poderwała się do drzwi. Widać, że bardzo kocha syna. Chociaż jak mi dzisiaj mówiła to on tutaj mieszka, a ona przyjechała na dwa tygodnie, gdyż na tyle dostała urlop. Na stałe mieszka w Maladze. To naprawdę dużo kilometrów od Barcelony. W korytarzu usłyszałam lekką kłótnię (o ile można to tak nazwać) między matką, a synem...


Wreszcie napisałam 1 rozdział. Jak Wam się podoba? Szczerze mówiąc na razie mi się nawet podoba, ale to zostawiam do Waszej oceny :) 


















6 komentarzy:

Dziękuję za Twój komentarz :)